top of page

PIEKŁO I NIEBO

W domu muzyka z telefonu ucichła pod dotykiem moich palców. Chciałam zachowywać się cicho, bo od jakiegoś czasu nie mieszkałam sama. Pokój wynajmowała u nie dziewczyna z Indii, która przyjechała do Anglii robić doktorat z inżynierii energetycznej. Mieszkała u mnie, ale nie przyjaźniłyśmy się specjalnie. Przyzwyczajona już do angielskiej kultury i zmęczona poszukiwaniem przyjaźni, trzymałam siebie tylko dla siebie. I dla Źródła, króremu nadawałam wiele imion. Źródło raz było Bogiem, raz Naturą, Wielkim Duchem, Wszechświatem lub Przypadkiem Wszechmogącym, w zależności od tego, która ścieżka neuronowa rozbłysła w moim mózgu i który element osobowści się uaktywnił. Wszystkie te nazwy znaczyły tak naprawdę to samo. Trzymałam więc siebie dla siebie i dla Źródła. Nauczyłam się dystansu do ludzi. Szczególnie tych, którzy mogliby wejść mi nieoczekiwanie na głowę. Ale, mimo wszystko, cisza i spokój w domu należały się mojej lokatorce.

Szybko i cicho zrobiłam kilka kroków przez korytarz. Długi do ziemi, ciemno zielony płaszcz zaszeleścił. Przy podłodze zaświeciły się automatycznie małe światełka awaryjne. Zasilane bateriami, były wrażliwe na temperaturę i zapalały się za każdym razem, kiedy ktoś obok nich przechodził. Po trzech krokach skręciłam w jadalnię, gdzie dotknęłam włącznika. Kryształowy żyrandol rozbłysnął światłem, ukazując meble, sofy i duży, okrągły stół. Skręciłam do salonu, gdzie już nie potrzebowałam światła i weszłam do kuchni. Tam, na suficie zaświeciła długa lampa halogenowa.

Rybę w reklamówce położyłam na szarym blacie kuchennym. Wyjęłam talerz. Byłam nadal w długim, zielonym płaszczu i nie ściągnęłam nawet butów. Minusem starego, wiktoriańskiego domu była niska temperatura, która ciągle tu panowała. Gówniany kryzys pandemiczny i polityczno ekonomiczny sprawił, że ceny prądu i gazu poszybowały do góry, dając mi uczucie paniki. A co jak sobie z tym wszystkim nie poradzę? W Anglii wszyscy, których znałam do tej pory, używali ogrzewania tylko wcześnie rano przed pójściem do pracy, oraz trochę na wieczór.

„Ale teraz to już chyba będziemy ogrzewać dom tylko od święta” – myślałam.

Główne ściany Betoniaka dzieliłam z sąsiadami, bo był to tak zwany detached house. Pierwsze wzmianki o ścianach domu pochodziły z roku 1877. Historia domu widoczna była jeszcze w kilku zachowanych detalach, takich jak wykończenia ścian przy suficie. Budynki z mojej ulicy należały dawno temu do grupy domów, w których mieszkali górnicy. Wiele razy zastanawiałam się czy rodziny, które tu kiedyś mieszkały też martwiły się codziennością tak jak ja. Czy kobiety tego domu, podobnie jak ja, zmagały się z myślą o przemijaniu, upływie lat i tym, że pewne rzeczy już nigdy nie powrócą. Czasami myślałam, że w tym domu, dawno temu smutno się działo, a ja przejełam tę starą energię, bo czułam się coraz cześciej jak pył na wietrze. Nagle zrobiłam się prosta, zwyczajna i uboga, jak dawna guwernantka albo spracowana żona górnika. Tęskniłam za czasami z Południa i za sobą z tamtego okresu, mimo, że przecież to, co się tam działo nie należało do najprzyjemniejszych wydarzeń. Tęskniłam za wujkiem Bilem, który zmarł dwa lata temu, za Bułgarem Fotorafem, który wyjechał do Bułgarii po tym, jak Borys postanowił obowiązkowo zaszprycować wszystkich pracowników NHS. Tęskniłam za ludźmi, którym teraz nadawałam inne już znaczenie niż jeszcze trzy lata temu. Jak to się dzieje, że perspektywa z której patrzymy na wydarzenia życia zmienia się z czasem kilka razy? Tak jakby kolejne przeżyte lata nadpisywały interpretację. Ale, podobno, z czasem, zapominamy o złych rzeczach i nasza pamięć wybiórczo podsuwa nam tylko dobre wydarzenia, które wypełniają nas miłymi wspomnieniami. Przez pandemię świat stanął na głowie, wiele rzeczy uległo zmianie, a ja czułam się jakbym miała tysiąc lat. Moja twarz i figura wciąż trzymały fason, ale za to psychika nabawiła się wielu głębokich zmarszczek.

Wyjełam z reklamówki ciepłe zawiniątko i położyłam na talerzu. Odwinełam wszystkie warstwy papieru, uważając na kawałki unurzane tłuszczem i dostałam się do środka, do ryby z frytkami. Zapachniało ciepłym olejem. Wziełam talerz w lewą rękę i wychodząc z kuchni zgasiłam za sobą światło. Minęłam salon i jadalnię. Kryształowy żyrandol pogrążył się w mroku, podobnie jak całe pomieszczenie, gdy dotknełam kolejnego wyłacznika. Po ciemku położyłam talerz na stoliczku w korytarzu i nareszcie zdjęłam płaszcz i buty. Przy podłodze zaświeciły się małe światełka. I na schodach rozbłysły te same światła kiedy wziełąm talerz i podążyłam na górę. Światła pojawiały się z każdym moim krokiem. Te przede mną zapalały się a te za mną gasły. Szesnaście schodków w Betoniaku, pokrytych szarym dywanem nienajlepszego gatunku, było przejściem z jednego świata do drugiego. Dół domu był niczym nora. Rustykalny salon z grubą drewnianą belą nad kominkiem, drewnianą, wielką półką na książki oraz elegancka jadalnia w stylu staroangielskim, ze względu na przyciemniony klimat, były krainą nazywaną przeze mnie Piekłem. Natomiast pierwsze piętro było zdecydowanie Niebem, bo wszystko w tym Niebie miało kolor biały. Białe były ściany, meble, makramy na ścianach, ramki na zdjęcia na korytarzu, lustra i żyrandole w pokojach. Koloru dodawały tylko lampy witrażowe w stylu Tiffaniego.

Po szesnastu schodkach przeszłam z jednej krainy do drugiej. Z Piekła do Nieba. Kiedy minełam ostatni stopień, skręciłam w lewo i znalazłam się w sypialni. Po ciemku położyłam talerz z rybą na łóżku. Potem wymacałam pod biurkiem włącznik witrażowej lampy. Sypialnia rozświetliła się kolorowym światłem. Usiadłam na łożku w siadzie skrzyżnym i uniosłam do ust kawałek ryby. Smak panierki smażonej na gorącym oleju dawał komfort, który przechodził błyskawicznie z języka do mózgu. Jednak jedzenie nie było uzależnieniem. Porafiłam jeść tylko raz dziennie. Cały czas też miałam nadzieję, że kiedyś będę pościć w poniedziałki i czwartki, podobnie jak Prorok.

Kiedy po dziesięciu latach mieszkania gdzie popadnie kupiłam w Anglii swój własny dom, poczułam jakby wszystko się skończyło. Z jednej strony było dobrze, bo miałam swój azyl, piękny i wymarzony, pełen bibelotów z wysypiska śmieci zwanego Marketplace. Ale z drugiej strony było źle. Może to przerażenie stabilizacją, może wesoło galopująca wczesna menopauza, znudzenie Anglią, kryzys wieku średniego, a może po prostu żyłam już za długo. Odys wrócił do Itaki, o której śnił przez lata swojej tułaczki. Jego wymarzony przez dziesięć lat obraz rozbił się o skały rzeczywistości, przynosząc rozczarowanie. Tu też było czasem źle i bolało. Piekło i Niebo działy się jednocześnie, we mnie, w świecie i w Betoniaczku. Współistniały obok siebie, niczym syrop klonowy i sól w moim kuchennym, ikeowskim kredensie. A ja, królowa z onyksowymi stoliczkami, pani swojego czasu, byłam jednocześnie marną żebraczką.

Jedząc włączyłam jedną jedyną piosenkę, aby znowu pogrążyć się w cudownie niebezpiecznym uczuciu. Jadłam ociekającą olejem rybę z frytkami, słynną angielską fish and chips i czekałam. Wiedziałam, że zaraz wróci z pracy, wejdzie do wanny i do mnie zadzwoni. Miał tyle samo lat co ja i tyle samo przeżyć, które tworzyły i Piekło i Niebo. I na niego też zadziałało zaklęcie.

- Kochana – przysłał mi wiadomość głosową wczoraj – Tak dziwnie mi się za tobą tęskni. Myślę, że to jest, kurwa, miłość...

"Skarby Króla Salomona" Część pierwsza "Ziemia, która nie rodzi"



153 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

ZAKLĘCIE

BENEFICIARZ

bottom of page